Into the West cz. 2

Przyjęła wezwanie jako wybawienie. Jeszcze kilka minut i rozmowa z Blamerem musiała przerodzić się w kłótnię, której mogła żałować. Oznaczało to jednak równocześnie, że sytuacja zrobiła się na tyle poważna, iż zastępujący ją człowiek, nie czuł się na siłach, by podjąć decyzję.

– Co się dzieje, Mark? – zapytała niemal od niechcenia. Jej myśli wciąż krążyły wokół dopiero co zakończonej rozmowy. – Czemu mnie ściągałeś.

Młody analityk spojrzał na kobietę z wyrzutem. Uważał, że będąc oficerem operacyjnym, jej obowiązkiem było cały czas siedzieć w sytuacyjnym, a nie z pretensją przychodzić na jego prośbę. Nie był jednak na pozycji, by prawić jej morały.

– Odbieramy sygnały nowej aktywności.
– Coś uaktywniło się na wyspie? – zapytała, wyszukując pozycji oddziału Toma.
– Raczej COŚ na nią przypłynęło. – Wskazał zupełnie inny fragment mapy. – To miejsce, w którym zeszli na ląd. Tu powinny być łodzie i zapasowy sprzęt.
W pierwszej chwili czuła tylko, że coś nie pasuje jej w relacji Marka.
Ten przeciągał jednak kolejną wypowiedź, czekając, aż Elen zrozumie sens jego pierwszych słów.
– Skoro tu wylądowali, to gdzie są markery łodzi? – zapytała o pierwszą niejasność, jaka zaczęła jej się klarować.
– No właśnie – odparł z tryumfem. – I to nie jest awaria. Zniknęły najpierw łodzie, a potem kolejno znaczniki, które zabezpieczały strefę na plaży.
– Cokolwiek to sprawiło, przyszło od strony wody, tak samo jak nasi ludzie.
Próbowała przeanalizować sytuację, cały czas zerkając kątem oka na pozycję oddziału.
– Owszem – Mark był już lekko zirytowany brakiem odpowiedniej reakcji z jej strony. – Co więcej, tak samo jak my, świadomie wybrało tę zatokę jako najlepsze do tego miejsce.
Elen ponownie dotknęła komunikatora w swoim uchu. – Tom.

Tym razem odpowiedź najemnika nie przychodziła dłużej.
– Tom. Do cholery! Natychmiast się zgłoście!
– O co chodzi?
Sygnał był słaby, lecz nadal dość wyraźny.
– Macie towarzystwo. – Urwała, spoglądając na Marka. Nie wiedziała nic więcej, prócz tego, że wyłączyły się czujniki w zatoce.

Chłopak zrozumiał, o co chodzi Elen, i z miejsca przejął relację. – Trzy minuty temu zamarły czujniki na łodziach i w strefie alfa. To nie błąd odczytu ani awaria. Ktoś je dezaktywował lub zagłuszył. Musimy założyć, że Konku zorientowali się w położeniu wyspy szybciej niż myśleliśmy.

Ponownie zapanowała cisza. Łącza satelitarne powinny przekazywać głos niemal w czasie rzeczywistym, ale na tej wyspie nic nie działało, jak powinno. W końcu głośniki zatrzeszczały. Dźwięk był coraz słabiej słyszalny.
– Jasne, będziemy uważać. Są kawałek za nami, ale jeśli nie mają pojazdów, to nie mają szans nas dogonić. Chyba że są na tyle głupi, by pchać się przez dżunglę…

W tym samym momencie seria kropek symbolizująca jadących w szyku najemników zatrzymała się.
– Co się dzieje? – Elen zaczynała się niepokoić.
– Mamy jakiś problem z jednym z quadów. Zaraz to naprawimy. Bez odbioru.
Zacisnęła zęby. Rozłączając się, po raz kolejny postawił ją w niezręcznej pozycji, udowadniając, że nie ona panuje nad misją. Nie mogła jednak pozwolić, by analitycy w sytuacyjnym również w to uwierzyli.
– Dobrze – siliła się na spokój. – Muszą sobie radzić, płacimy im za to, by byli przygotowani. – Przez chwilę szukała w głowie pomysłu na to, co jednak mogą zrobić, by nie siedzieć bezczynnie, wlepiając wzrok w statyczne kropki na wielkim ekranie.

Rozejrzała się po pokoju. Wszyscy, albo zatapiali się w swoich monitorach, albo wyczekująco spoglądali w jej stronę. Powinna coś powiedzieć, coś zrobić. Działać. Nie była żółtodziobem, nie raz nadzorowała operację, tym razem było jednak inaczej. Usilnie szukała pomysłu. Uniosła wzrok, sprawdzając, czy Blamer przygląda się im z góry.

Stał wyprostowany z rękami założonymi na piersiach.

Momentalnie przerzuciła spojrzenie na Marka. Chciała zająć się czymkolwiek, by tylko nie spotkać znów wzroku Steva.
– Za ile będziemy mieli podgląd?
– Za dwanaście minut.
Odpowiedział, nawet nie sprawdzając. Był dobry i Elen musiała to przyznać. Miał zadatki na doskonałego oficera operacyjnego. Znacznie lepszego od niej samej. Żałowała, że trafił do jej zespołu.
– Satelita znajdzie się nad wyspą tylko na pół godziny – kontynuował Mark – nie liczmy więc na wiele, ale przynajmniej zobaczymy dokładnie, co stało się na przystani.
Kiwnęła głową, odwracając się do głównego ekranu. Mogła wywołać Toma, lecz bała się, że najemnik ponownie rozłączy się, nim udzieli jej jakichkolwiek odpowiedzi. Coraz bardziej odnosiła wrażenie, że nie ma wokół niej nikogo, kto byłby faktycznie po jej stronie. Musiała czekać. Czekać i walczyć z czarnymi myślami, jakie same napływały jej do głowy.

Każda z dwunastu minut ciągnęła się w nieskończoność. Nikt z sytuacyjnego nie odzywał się ani słowem. Kropki najemników nadal tkwiły w tym samym punkcie. Atmosfera robiła się gęsta.

Wzdrygnęła się, gdy ktoś dotknął jej ramienia, wytrącając z toczącej się w jej głowie bitwy.
– Za minutę będziemy mieli obraz – poinformował Mark.
Kiwnęła głową. Za minutę powinni dowiedzieć się, co stało się na wyspie. Pierwsza informacja od czasu gdy Tom przerwał łączność. Im bliżej jednak transmisji, tym bardziej bała się tego, co zobaczy.
– Połączenie za trzy, dwa, jeden…
Na wciąż wyświetlaną na głównym ekranie mapę nałożył się satelitarny obraz wyspy. Rozdzielczość nie pozwalała na precyzyjne rozeznanie, lecz była dość dobra, by mogli sprawdzić plażę.
– Nie widać łodzi – zakomunikował Mark – reszta sprzętu nietknięta. Pewnie tylko zagłuszają nasze czujniki.
Nie słuchała go. Teren wokół oddziału był tak silnie porośnięty drzewami, że z trudem dostrzegała kształty czterokołowców i kręcących się wokół nich ludzi. Wszyscy jednak wyglądali na całych. Ulżyło jej. Dopiero wtedy zaczęła śledzić drogę wiodącą do strefy alfa.
– Tom – wywołała dowódcę.

Sekundy, potrzebne by odpowiedź do niej dotarła, mijały, a Elen z coraz większym niepokojem wpatrywała się w niewyraźny kształt, przemieszczający się drogą.
– Tom!

– Co się dzieje? Już niemal kończymy. To tylko usterka wspomagania…
– Zamknij się! – przerwała mu. – Coś wielkiego zmierza w waszą stronę.

Dopiero teraz obiekt zauważyli pozostali. Mark zbliżył obraz, starając się jednocześnie poprawić jego jakość. Nadal jednak kształt pozostawał niewyraźny.
– Co to jest? Jak daleko? – zapytał rzeczowo Tom, jego kolejne słowa nie były już kierowane do nich. – Coś się zbliża! Zostawcie pojazdy. Zająć pozycje w lesie! Rex, Will idziecie na przód, chcę mieć oczy z obu stron!

Obiekt zbliżał się do oddziału, z prędkością wskazującą na jakiś pojazd. Był jednocześnie na tyle duży, że musiałaby to być ciężarówka. Wiszące nad drogą drzewa nie pozwalały jednak dokładnie się mu przyjrzeć. Dopiero dwieście metrów przed pozycją najemników droga wychodziła na otwartą przestrzeń. Obiekt powinien znaleźć się tam za kilkadziesiąt sekund, a wtedy…

Obraz satelitarny zniknął pozostawiając na ekranie jedynie ich standardową mapę.

– Co co cholery! – odruchowo spojrzała z wyrzutem na Marka.
– Za szybko, by satelita wyszedł z zasięgu, ktoś musiał nas odciąć.
Ponownie zrobiła błąd, zapominając się i spoglądając na szybę oddzielającą ich od gabinetu Blamera. Stał tam nadal.
Otrząsnęła się, koncentrując powtórnie na misji.
– Tom. Straciliśmy podgląd. Nie wiemy, co się do Was zbliża, ale będzie u was za kilkadziesiąt sekund!

Odpowiedź nie nadchodziła.

Nagle w głośniku dało się słyszeć trzask i pojedyncze strzały.
– Co się dzieje! – Elen z ledwością panowała już nad emocjami. – Melduj, do cholery!