Hans spokojnie złożył kartkę, nie przekazując jej jednak Étienne’owi.
– Nie rozumiem – powiedział chłodno, kładąc ją obok kieliszka. – To kwota większa, niż rozmawialiśmy. Nietypowa strategia negocjacyjna. Co chce pan uzyskać, panie Bo?
Chińczyk trwał nieruchomo, nie odrywając wzroku od starszego mężczyzny.
Nie odzywał się. Czekał.
– Zaofiarowaliśmy panu objęcie czterystu nowych udziałów – kontynuował Hans, tonem cierpliwym, ale stanowczym. – Co stawia pana na równi ze mną i moim partnerem. Nigdy nie rozmawialiśmy o tak znacznej kwocie. Nie rozumiem, czemu przebija pan nasze oczekiwania.
Choć między Bo i Hansem zaczęła się niemal materializować nić napięcia, Franczesko przyglądał się cały czas trzeciemu z mężczyzn.
Étienne zdawał się zupełnie ignorować rozmowę, wpatrując się uparcie w papierowego tygrysa, jakby dostrzegał w nim sens, którego inni nie widzieli.
Palce lewej dłoni gładziły nóżkę kieliszka w jednostajnym, niemal wyuczonym rytmie — i tylko raz, na ułamek sekundy, Franczesko zauważył, jak jego wzrok przeskakuje w stronę Bo Rena.
Zbyt szybko, by uznać to za przypadek.
Zbyt długo, by nie zauważyć.
Franczesko poczuł, jakby niewidzialna warstwa rozmowy toczyła się równolegle do tej przy stole.
Obaj wspólnicy mieli po czterdzieści procent udziałów w spółce, pozostałe były rozproszone pomiędzy fundusze i mniejszościowych akcjonariuszy.
Chcieli zaoferować Chińczykom jedynie tyle, by we dwójkę utrzymać pakiet kontrolny i ze wsparciem nowych środków nadal zarządzać firmą.
Bo Ren uniósł czarkę z herbatą, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jej istnieniu.
Upijał powoli, przeciągając ciszę do granic wytrzymałości pozostałych przy stole.
– Kwota jest adekwatna – powiedział w końcu miękkim, niemal łagodnym tonem. – Interesuje nas objęcie istniejących udziałów, nie nowych.
Hans odchylił się lekko na krześle, prostując plecy.
– Ale to by znaczyło… – zaczął chłodno, po czym urwał i spojrzał prosto na Chińczyka. – Skąd myśl, że którykolwiek z nas byłby gotów sprzedać swoje?
Bo Ren powoli, z namysłem, odsunął czarkę. Jego palce spoczęły na stole, splecione.
– Wspólnicy rzadko chcą sprzedać – zaczął cicho. – Ale czasem… jeden z nich rozumie szybciej niżdrugi, że nie wszyscy mają ten sam cel.
Bo Ren właśnie to zrobił.
Powiedział to, patrząc prosto w Hansa.
Pauza, która nastąpiła później, była jednak skierowana do Étienne’a.
Francuz drgnął. Ledwie.
Ale dla Franczesko to wystarczyło. Jego rolą było zabezpieczenie obu stron, pilnowanie, by nikt nie wywrócił stolika w ostatniej chwili.
Hans nabrał powietrza, by odpowiedzieć… i wtedy poczuł to samo, co już wiedział Franczesko.
Coś w nim zamarło.
Decyzja zapadła, nim weszli do tej sali.
– Znał pan umowę spółki, wiedział, że mam prawo pierwokupu. Étienne nie mógł sprzedać swoich udziałów nikomu, jeśli wyraziłbym gotowość ich odkupienia.
– I to kwota, jaką może pan zapłacić, by wykupić wspólnika.
Hans jeszcze przez ułamek sekundy patrzył na Étienne’a, jakby szukając potwierdzenia, że to absurd.
Ale Francuz nawet nie podniósł wzroku znad tygrysa.
Nie próbował się wtrącić.
Jakby wiedział, że teraz i tak nikt go nie posłucha.
Hans powoli odwrócił się z powrotem do Bo Rena.
Étienne przestał istnieć.
Rozmowa stała się dwustronna.
Franczesko przesunął palcem po krawędzi filiżanki, jakby od niechcenia, ale w głowie układał wszystko jeszcze raz, scena po scenie.
Pierwszy mail od Bo Rena.
Pierwszy telefon.
Pierwszy wieczór, kiedy poprosił o „pełny obraz sytuacji”.
Analizował to setki razy, układał mapę zależności, rozrysowywał każdy ruch — a jednak coś mu umknęło.
Bo Ren nie blefował.
On w ogóle nie grał w tę samą grę, co oni.
Franczesko poczuł, jak w środku powoli zaciska się coś ciężkiego.
Jeśli Étienne rzeczywiście rozmawiał z nim poza stołem…
Jeśli umowa między nimi została już podpisana…
To dzisiejsze spotkanie nie było negocjacją.
Było formalnością.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy miał wrażenie, że nie kontroluje przebiegu rozmowy.
Że cały ten teatr, który tak pieczołowicie przygotował — napoje, światło, ryżowe ściany, nawet to cholerne origami — został wyreżyserowany przez kogoś innego.
Bo Ren przesunął palcami po krawędzi czarnego marmuru, jakby badał jego chłód.
– Pytanie brzmi – powiedział cicho – czy woli pan zapłacić tę kwotę, czy pozwolić, by zapłacił ją ktoś inny.
Franczesko odchylił się na krześle, czując, że stolik naprawdę się przewrócił — ale nie na jego oczach.
To stało się wcześniej.
Dzisiaj tylko oglądali konsekwencje.
Problem w tym, że Franczesko znał ten gorzki smak — smak chwil, gdy ktoś myślał, że może nim zagrać.
Sam fakt, że dał się zaskoczyć, palił go bardziej niż sama gra Bo Rena.
Uniósł filiżankę i wąskim strumyczkiem przelał gęsty, brązowy płyn do kieliszka z likierem.
Różnica temperatur i konsystencji zrobiła swoje — w maleńkim kieliszku zawirowało biało-czekoladowe tornado.
– Pan Reinhardt nie dysponuje taką kwotą. To oczywiste – powiedział spokojnie, ale z każdym słowem w jego głosie przybywało twardości. Neutralność właśnie się skończyła. – Nie szukałby inwestora, gdyby było inaczej. I dobrze pan o tym wie. Więc po co ten teatrzyk?
– Z szacunku do przeciwnika – Bo Ren mówił powoli, prawie miękko, ale bez cienia uprzejmości. – Takie decyzje należy przekazywać twarzą w twarz.
Hans mówił bez podnoszenia głosu, ale każde słowo uderzało z siłą ciosu.
– To moja rodzina zbudowała tę firmę – patrzył Étienne’owi prosto w oczy. – Ty tylko dopisałeś się do historii, którą pisaliśmy przez dekady.
Po jego słowach zapadła cisza. Gęsta, nie do przerwania.
Étienne siedział nieruchomo, ale jego szczęka drgnęła. Tylko na moment, ale dla Franczesko to wystarczyło.
Palce Francuza zatrzymały się na nóżce kieliszka, jakby dopiero teraz zorientował się, że gładził ją bezwiednie.
Hans nachylił się lekko do przodu, przytrzymując spojrzenie Étienne’a:
– I nie pozwolę, żebyś to zniszczył.
Bo Ren w tym czasie nawet nie drgnął. Jego czarka z herbatą stała nietknięta, a on sam wyglądał tak, jakby scena rozgrywała się dokładnie według planu.
Milczał, patrząc gdzieś ponad głowami wspólników, jakby dawał im przestrzeń, żeby sami wypowiedzieli to, co chciał usłyszeć.
Franczesko przesunął spojrzeniem po wszystkich trzech.
W tej układance pojawiła się drobna szczelina, niewielka, ale prawdziwa.
Hans był na skraju wybuchu, Étienne siedział złamany, w jego sylwetce widać było pełną kapitulację. Francuz wywiesił białą flagę bez oddania choćby jednego strzału. Bo Ren spokojny, pewny, że wszystko kontroluje.
Zbyt pewny, jak wojownik, który opuszcza gardę, bo przeciwnikowi brak już siły na jakikolwiek cios.
Jeśli Franczesko miał znaleźć drogę wyjścia, to właśnie tutaj, w tej chwili, mógł ją dostrzec.
Milczał, ale w jego głowie już dawno rozpoczęła się inna rozmowa.
Liczby układały się same.
Czterysta udziałów Étienne’a. To wciąż nie daje Bo Renowi pięćdziesięciu procent.
Z rozdrobnionych dwustu mniej więcej pięćdziesiąt należało do indywidualnych inwestorów — ludzi, których znał, których nazwiska miał w telefonie.
Te udziały podlegały takim samym prawom pierwokupu jak Hansa i Étienne’a, więc Bo nie mógł ich zdobyć po cichu.
Ale kolejne dziewięćdziesiąt… to była inna historia.
Te udziały należały do kilku małych spółek, rozproszonych, cichych, prawie niewidocznych.
Jeśli Bo kupiłby całe firmy, a nie same pakiety — nikt by się o tym nie dowiedział, dopóki nie byłoby za późno.
I Franczesko nie miał żadnej pewności, czy już tego nie zrobił.
Zostało sześćdziesiąt udziałów.
Te należały do dużych funduszy inwestycyjnych z Nowego Jorku, Londynu i Singapuru.
Gracze globalni, ale patrzący wyłącznie na zysk.
Tu nie było mowy o przejęciu całych funduszy — Bo Ren musiałby wyłożyć pieniądze, których nawet on nie miał.
A same udziały? Prawa pierwokupu wykluczały, by zmieniły właściciela, zanim na stole pojawił się papierowy tygrys.
Musiał uderzyć wyprzedzająco, by ograniczyć straty, jakie już zostały wyrządzone.
– Panie Reinhardt – odezwał się, zaskakując wszystkich włączeniem się do rozmowy – przegrał pan.
– Proszę zgodzić się na warunki.
– Dalsza walka może doprowadzić do zniszczenia firmy, którą zbudowała pana rodzina.
Hans zamarł, a cisza, jaka zapadła, była gęsta jak wilgoć nad Sekwaną.
Franczesko niemal błagał w myślach, by Niemiec odpuścił — albo zrozumiał to, co on sam zaczynał dostrzegać:
Choć na szachownicy pozostały niemal wyłącznie piony i figury przeciwnika, nadal mieli możliwość wykonania kilku ruchów.
Jeśli zagrają je perfekcyjnie, jeśli doprowadzą pion na ostatnią linię…
Mogą zyskać królową.
I to za plecami wroga.