Tommy Skalsky vol. 2

Ból. Potworny ból w lewej ręce!

Tommy krzyknął wybudzony z koszmaru, czując narastający ból, którym czarna stal emanowała na resztę jego kończyny. Całe ciało miał umęczone ostatnimi dniami zmagań, ale nowa ręka nie pozwalała zapomnieć, że to ona jest powodem tego wszystkiego.

Odruchowo próbował ją podciągnąć do brzucha, by przycisnąć i jakoś opanować ból, ale to tylko pogorszyło sprawę. Ręka buntowała się przy każdej próbie narzucenia jej swojej woli. Odpowiadała kolejną falą bólu.

Pot oblepiał mu włosy, ściekał po skroniach, ślizgał się po szyi, wzdłuż kręgosłupa. Całe ubranie miał przesiąknięte, tak samo, jak materac. Musiało śmierdzieć, ale nawet nie był w stanie tego wyczuć. Cybernetyka przyjmowała się źle, bardzo źle. Od pięciu dni, nie był w stanie podnieść się i funkcjonować, choć na tyle, by kazać przyprowadzić do siebie tego konowała, który ewidentnie spierdolił robotę.

— Ja pierdolę — wyszeptał, czując, jak usta pękają mu przy każdej próbie wypowiadania kolejnego słowa.

Podniósł stalową kończynę do oczu, by po raz setny zastanowić się, czy było warto. Tysiące punków wymieniało co dzień kolejne części ciała na chrom i znosili, to jak wszczepienie kolczyka w wardze. Robili to dla kaprysu, by poprawić siebie, poszerzyć swoje możliwości, albo, po prostu dla szpanu, bo chrom zawsze wygląda lepiej od mięsa. Kurwa, w tym mieście instalowało się dziennie więcej cybernetyki, niż kupowało hot dogów. Powikłania występowało rzadziej niż raz na tysiąc przypadków! Czemu kurwa on!

Ból w ręce zelżał. Nadal jednak przypominał o sobie równomiernymi impulsami. Zaczynały się w palcach, delikatnie. Przez serwomechanizmy dłoni i nadgarstka przechodziły w przedramię. Wiązki syntetycznych mięśni spinały się tam, jakby przepychając ból przez tytanowy staw do siłowników w ramieniu. Kolejne uderzenie wlewało się z rozgrzanej stali w bark i promieniowało na resztę ciała.

I znów.

I następne.

I jeszcze raz.

Przymknął oczy, dziękując w duchu, że dzisiejszy poranek i tak należał do łagodnych. Mógł w miarę trzeźwo myśleć. Cokolwiek zaplanować. Peter! Miał się dowiedzieć co z Peterem!

Rozejrzał się wokół. Był sam, w wielkiej szkolnej pracowni. Stoły laboratoryjne rozsunięto pod ściany, robiąc na środku miejsce na materac. Nie zastanawiał się, skąd go wytrzasnęli, ale po wzorze, jaki kreśliły na nim ciemne plamy, wiedział, że nie jest pierwszym pacjentem, który zdycha na nim po operacji. Stojak na kroplówkę zaimprowizowany z wieszaka na ubrania. Dren zwisał luźno, wijąc się na podłodze pomiędzy butelkami…

— Ostro — pomyślał, oceniając liczbę opróżnionych flaszek, które walały się wokół — czyli wolałem tę medycynę niż przepisaną przez doktorka.

Kolejny impuls bólu przeszył go, tak silnie, że usłyszał, jak jego własne zęby zgrzytają o siebie.

Minione dni zlewały się ze sobą. Nie był pewien, ile minęło, co się działo. Nagle otrzeźwiło go przerażenie, czy po prostu go nie porzucili. W tym stanie był na pewno ciężarem. Zbędnym elementem. Podzespołem, który przez usterkę, łatwej wymienić na nowy niż naprawiać. Przecież był w tej sali sam, nie słyszał nikogo nawet na korytarzu. Zostawili go! Kurwa zostawili go na śmierć!

Krzykliwe neony Night City przebijały się przez brudne szyby niemytych od lat okien sali chemicznej. Dźwięki miasta wlewały się przez otwory po kulach. Night City budziło się, by dać mieszkańcom kolejne szanse na wzloty i upadki.

Tommy sięgnął po szprycę. Odruchowo. Nawet nie poczuł, jak inektor przebija skórę. Błogość wypełniła jego ciało, stopniowy wypychając ból z powrotem do stalowej ręki, by wreszcie całkowicie go wytłumić.

— I co teraz powiesz? Kto rządzi! Jesteś moja, jesteś… jestem… jesteśmy…

Ból zaczął się w palcach. Tommy spał, nie czułby nic. Ból poczekał, by dać mu chwilę nabrać sił. Nie spieszyło mu się…