Tommy Skalsky vol.1

Ciężki krople uderzały o parapet w zwolnionym tempie, jakby powleczone oleistą mazią, która zamyka je szczelnie, odcinając od rzeczywistości. Spowalnia, dając iluzję dłuższej egzystencji, która i tak prowadzi do tego samego. Roztrzaskania się o zardzewiałe resztki dawnej świetności Night City.

Kap, kap… kap.

Wsłuchiwał się w ten odgłos, rozważając, czy nie wpadł w taką samą pułapkę jak krople. Smród i zniszczenie miasta oblepiały tak samo wszystko i każdego. Z początku nie sposób się było zorientować, wydawało się, że po prostu tak jest, że to normalne. Że taki panuje tu klimat. Po jakimś czasie przestawało się czuć smród, przestawało zwracać uwagę na śmieci, na zachowania ludzi, którzy pokazywali swoją najgorszą stronę. Robili, w końcu co trzeba, by przetrwać. Miasto ich do tego zmuszało…

Kap… kap, kap…

Obrócił się na prawy bok, spoglądając na porozrzucane obok materaca puste butelki. Ile już tu siedział. Od wczoraj? A może o zeszłego tygodnia… Miał się czymś zając? Coś przemyśleć? A! Peter! Czekał na informacje…

Kap, kap, kap…

Zapach. Ten miejski śluz miał swój zapach. Nie jakiś konkretny, po prostu mieszankę nieszczęścia, obłudy i chciwości. Tak, Night City pachniało właśnie tym. Chciwością i obłudą. Każdy chciał więcej. Obojętne korp czy ganger. Wierzyli, że mają prawo chcieć więcej. Ba! Wierzyli, że mają taki obowiązek. Że muszą zdobywać więcej by przeżyć, że Miasto właśnie tego od nich wymaga, a tym samym daje im na to przyzwolenie. Zwolnienie tempa w Night City oznaczało, że następnego dnia budziłeś się z tyłu, za wszystkimi, ostatni w kolejce po zasoby, których zawsze było za mało. Zdobywałeś więcej albo cierpiałeś brak. Chciwość w Night City nie była wadą, była tak samo konieczna, jak chęć oddychania…

Kap… kap… kap.

Sam śmierdział. Nie czuł tego, ale wiedział, że tak musiało być. Nie pamiętał, kiedy brał prysznic. Nie pamiętał, kiedy choć zmieniał ubrania. Wypatrzył kolejną! Pomiędzy pustymi flaszkami, była jedna, w której falował złocisty płyn. Wsparł się na łokciu, by sięgnąć po butelkę drugą dłonią. Czarny błyszczący metal pokrywający całe przedramię przypomniał mu o ostatnich wydarzeniach. Zaklikały serwomechanizmy. Metaliczne palce zacisnęły się jeden za drugim. Dziwne uczucie. Ponownie ułuda kontroli, jaką mógł się oszukiwać. Kliknięcie. Pokrywa przedramienia rozsunęła się, wysuwając oksydowaną lufę. Wycelował w butelkę. Paf — pomyślał. Paf! — Zareagowała broń.

Drobiny szkła zmieszane ze złocistym płynem wystrzeliły we wszystkie strony i nagle jakby zawisły w powietrzu. Na jedno uderzenie serca, na chwilę. A potem wszystko runęło, zalewając materac i podłogę kolejną kałużą, dokładając swój zapach do zapachu Night City…

Kap, kap, kap…